Jeśli miałbym określić Kozłówkę jednym zdaniem, to sparafrazowałbym moją ulubioną powieściopisarkę i powiedziałbym, że ten pałac-muzeum to straszliwy skrót dziejów Polski. Polski sarmackiej, Polski zapatrzonej w Wersal i Rzym, Polski u szczytu swej potęgi, Polski zatrutej dumą nadmierną, syfilisem i zepsuciem obyczajów, Polski wysmakowanej, wielkiej polskiej polityki i malutkich, ciemnych sprawek, Polski jednomyślnej i rozszarpanej. W przenośni i dosłownie. Wiednia i Chocimia. Kraju od morza do morza i kraju rozdartego. Wazów, Sobieskich i Czartoryskich. Ziemiaństwa międzywojnia – jeszcze nieświadomego, że są już czasem przeszłym. Tych idących na układy i tych, którzy wierzyli w lufę swojego parabellum. Tych triumfujących, tych przegranych, tych zdradzonych, romantyków, realistów i przejściowców.
Jest w tym wszystkim jednak dysonans powodujący jakiś wewnętrzny smutek i żal. Wystarczy bowiem po wizycie w pałacu odwiedzić galerię sztuki socrealistycznej (nigdy w odwrotnej kolejności) aby zrozumieć tę olbrzymią przepaść pomiędzy „rzeczywistością szczecińską”, a snami naszych przodków. Chlewnia zestawiona z mitem – świnie sąsiadują z greckimi bogami. Bolesne, ale niezbędne. Oto nasz krzyż.
Nawet nie słyszałym o nim, a to spory pałacyk!
Smutne, że „świń” i „chlewni” jakoś nie da się wymazać z naszej historii, wymazać magiczną gumką. Nie da się odtworzyć ciągłości, którą cieszą się narody zachodniej Europy.
No właśnie mnie też zawsze jakoś umykał. Jechaliśmy może nawet trochę bez przekonania – ale miejsce jest naprawdę piękne. Zwiedzanie samego pałacu trwa około godziny!