zwiedzanie

Wariant bałtycki (11) – Ryska secesja

Jest coś, co czyni Rygę miastem wyjątkowym. I mimo długiej oraz bogatej historii miasta, to coś jest nam znacznie bliższe niż hanzeatycka przeszłość stolicy Łotwy. Mowa oczywiście o secesji – stylu, który zawładnął umysłami naszych przodków na początku XX wieku, aby następnie popaść w niełaskę i częściowe zapomnienie. Od kilku dekad święci jednak triumfy wśród fascynatów architektury, malarstwa czy sztuki użytkowej.
Ryga posiada naprawdę wiele kamienic wybudowanych w tym okresie. Nie bez przyczyny należy przecież do Réseau Art Nouveau Network czyli stowarzyszenia miast secesyjnych, reprezentowanych w Polsce przez Łódź. Wprawdzie nie uświadczysz tutaj tylu willi i pałaców co w naszej Ziemi Obiecanej, ale pod względem secesyjnych kamienic łotewska metropolia bije Łódź na głowę.
Największe skupisko tego stylu występuje w pewnym oddaleniu od centrum w tzw. art nouveau quater. Jak się dowiedziałem jednak od mieszkanki tego miasta, przez długi czas, kamienice te niszczały – władze sowieckie nie doceniały tego nurtu. Dopiero niedawno wzięto się za ich odbudowę.
Zrobiłem mały pokaz zdjęć, z ryskich detali. Jest tu nie tylko secesja – wybierałem te które wydawały mi się ciekawe. Starałem się jednak żeby były to kamienice przedwojenne i nie starsze niż XIX wiek. Zwróćcie uwagę na secesyjne sfinksy, dwa piękne smoki podtrzymujące wykusz i olbrzymiego Michała Archanioła (moja ulubiona kamienica – wysokość rzeźby to ponad dwa piętra!).

Ten pokaz slajdów wymaga włączonego JavaScript.

Wariant bałtycki (10) – Ryga

Ryga… Cóż mogę rzecz, to piękne miasto. Naprawdę piękne z bogatą historią i licznymi po niej pamiątkami. Jeśli macie okazję tam pojechać, nie wahajcie się. Choć muszę przyznać, że przez Wilno i Tallin, nieco się Rygą rozczarowałem. Ale po kolei…
Ryga widoczek (Kopiowanie)
Cóż mógłbym pisać o starym mieście, o hanzeatyckiej przeszłości, o domu Gildii, średniowiecznej katedrze (największej w tej części Europy) czy ryskim zamku. Ale o tym wszystkim przeczytacie w przewodnikach. Najlepiej zresztą powłóczyć się po centrum bez przewodnika, wtedy Ryga zyskuje naprawdę dużo. Średniowieczne budynki nabierają tajemniczości i pozwalają zadziałać wyobraźni. Jeśli jednak chcemy pozwiedzać, przygotujmy portfele. Wstępy nie są tanie. Przykład? Katedra wstęp 2 łaty (waluta już nie istnieje zastąpiona euro) czyli ponad 12 zł. Mniej więcej tyle samo, kosztowała katedra w Antwerpii, ale tam było kilkanaście obrazów Rubensa! Cóż kalwińska herezja predestynacji trwa do dziś 😉 Ale nie jest tak źle są miejsca w Rydze, które zwiedzimy zupełnie za darmo. Dla przykładu:
Muzeum Ofiar Komunizmu – znajduje się w centrum i przedstawia najnowszą historię Łotwy ze szczególnym uwzględnieniem tematyki ofiar Wielkiego Głodu.
Muzeum Architektury Łotewskiej – Trochę zbyt szumna ta nazwa muzeum, bo to tylko dwie sale. Mimo wszystko jednak warto wejść bo znajduje się w jednej z kamienic o wdzięcznej nazwie Trzej Bracia. Są to trzy malownicze średniowieczne domki. Ich wnętrze jest wystylizowane na typowe mieszczańskie domostwo z epoki.ryga trzej bracia (Kopiowanie)
Łotewskie Muzeum Historii Naturalnej – Cóż, raczej nie odwiedzam takich miejsc, no ale skoro za darmo, to czemu nie? Placówka jest wolna od opłat w wyznaczonych godzinach, ale warto nieco odbić od centrum (na południe od dystryktu secesyjnego). W brzydkim szarym budynku, mamy barwną multimedialną ekspozycję, która na pewno spodoba się dzieciom. Dorosłych też nie powinna znudzić.Ryga muzeum biolo (Kopiowanie)
Łotewskie Muzeum Wojny – Znajduje się w w okolicach ryskiego zamku. Mimo, że jest raczej z innej epoki, a eksponaty są często średniej jakości, to jednak ich ilość powinna zadowolić każdego fana militariów. Na najwyższym piętrze zaś salka z trofeami myśliwskimi (muzeum jest sponsorowane przez jaką firmę związaną z tym hobby). Szkoda tylko, że zabrakło informacji o bitwie pod Kircholmem. No ale…
Ryga muzeum wojny (Kopiowanie)
Cóż jeszcze warto zobaczyć w Rydze? Poza wspomnianym w jednym z poprzednich postów targowiskiem, można udać się na drugi brzeg rzeki, gdzie działa już Łotewska Biblioteka Narodowa (jej olbrzymie gmaszysko widać doskonale z nadbrzeża). Albo popatrzeć na miasto z góry, z budynku Akademii Technicznej (łudząco podobnego do PKiNu). Ostrzegam jednak – cena jak zwykle zaporowa.
palac (Kopiowanie)
Można też wrócić do centrum. Poszwędać się trochę po zabytkowym rynku, zobaczyć pomnik Rolanda, albo słynny ryski pomnik Wolności (zrobiłem mu chyba najwięcej zdjęć podczas całej podróży).
Ryga pomnik 3 (Kopiowanie) pomnik2 (Kopiowanie) Ryga Roland (Kopiowanie)
Albo poczytać trochę plakatów i bilboardów, by ze zdziwieniem skonstatować, że Łotysze tłumaczą nazwiska i znają niejakiego Dżastinasa Timberlejkasa oraz Dżemmę Artetons! Nie wiem z czego się to bierze, choć słyszałem kilka teorii. Gdybyście nie wierzyli, oto dowód:
tlumaczenie nazwisk (Kopiowanie)
Wieczorem zaś posiedzieć, w którymś z ryskich pubów i widać masę pieniędzy na zwykłego lagera. Cóż plotki o wspaniałości łotewskich koncerniaków są jednak mocno przesadzone.
Ryga noca (Kopiowanie)
Ma Ryga jeszcze jedną atrakcję. Coś co odróżnia ją od pozostałych miast nadbałtyckich i sprawia, że chce się tam wrócić. Ale o tym w następnej notce…
Ryga tecza (Kopiowanie) Ryga widoczek2 (Kopiowanie) ryga (Kopiowanie)

Londyn – jednodniówka (2)

londyn plan wycieczki

Czas kończyć z Londynem bo na zapleczu czekają inne historie o bliższych i dalszych podróżach. Z peronu 9 i 3/4 kierujemy się do katedry. To jeden z dłuższych odcinków jaki mamy do przebycia. Czas na złapanie klimatu miasta. Tyle, że (i to chyba, jak dla mnie największa wada Londynu) tego klimatu w zasadzie jest niewiele. Miasto jest monotonne architektonicznie i jakoś mnie nie przekonało. Powiedziałbym, że to taki Sztokholm bez wody (swoją drogą fanom Londynu, polecam wizytę w stolicy Szwecji). Mimo wszystko jest przyjemnie i nie ma na co narzekać. Stolica Wielkiej Brytanii jest przystępna i przyjazna turystom. Bardzo dobrze oznaczona, w zasadzie trudno się na dłużej zgubić. A i czasem miejską szarzynę, rozjaśni jakaś przyjemna wystawa:
IMGP2204 (Kopiowanie)
Tymczasem zbliżamy się do katedry św. Pawła. I tu zaskoczenie – nie zdawałem sobie sprawy, że ten anglikański kościół jest taki piękny. Cóż, wprawdzie daleko mu do swojego imiennika z Wilna, ale i tak robi wrażenie. Nieodpłatnie zwiedzać można tylko przedsionek i jedną z kaplic, wszędzie też obowiązuje zakaz robienia zdjęć.
IMGP2202
Z katedry udajemy się na nadbrzeże. Wzdłuż niego, kierujemy się (mijając dziesiątki uprawiających jogging londyńczyków) w stronę Big Bena. Ale za nim staniemy koło Westminster, minie jeszcze trochę czasu, na brzegu Tamizy. Po drugiej stronie oczywiście – Londyńskie Oko:
IMGP2229 (Kopiowanie)
Zaś po naszej stronie ukra… ups podarowana kolumna z Aleksandrii i pomnik bitwy o Anglię. Z tablicą na, której… no może ja jestem ślepy, ale nazwisk polskich lotników się nie dopatrzyłem :/
IMGP2227 (Kopiowanie)
Gdy docieramy do Westminster, Big Ben tonie w promieniach zachodzącego słońca. Cały budynek parlamentu i pobliskie opactwo, przybiera żółtą barwę i prezentuje się naprawdę imponująco.
IMGP2248 (Kopiowanie)
Czas jednak nagli bo śpieszymy się do Tate Gallery. Jako, że National Gallery jest zdecydowania za duża, na zwiedzenie jej w jeden dzień zdecydowaliśmy się na coś mniejszego. Tate Gallery (a właściwie Tate Britian, bo mamy też Tate Modern i Tate Liverpool) rozwinęła się z kolekcji prywatnej. Prezentuje sztukę od XVI wieku do czasów współczesnych, chociaż najcenniejsze zbiory pochodzą z XIX i pocz. XX wieku. Możemy tu obejrzeć płótna prerafaelitów i najsłynniejszych pejzażystów brytyjskich z Davidem „Jajecznica”* Turnerem (tak wiem jestem złośliwy).  Wstęp do galerii w zasadzie jest za darmo. W zasadzie… bo najcenniejsze dzieła znajdują się w części płatnej. Nie ma co jednak kręcić nosem, bo i tutaj znajdziemy kilka perełek. Ot choćby słynne „Złote schody”:
IMGP2279 (Kopiowanie)
Ale też mniej znane arcydzieła. Mnie urzekło to płótno:
IMGP2277 (Kopiowanie)
„Wątpliwość: Czy te suche kości mogą ożyć?” – prawda, że piękne? Niby akademizm w pełni i ta nieznośna dydaktyka, waląca vanitasem jak obuchem, ale… czy aby na pewno? Kobieta wyraźnie wątpi i chyba nawet nie jest w stanie identyfikować się ze szkieletem. A my patrzymy na nią z perspektywy stulecia i ze świadomością faktu, że już dawno sama upodobniła się do tych kosteczek. Bardzo lubię tego rodzaju zestawienia, choć balansują one na granicy kiczu, wywołują u mnie dreszcz przyjemnego strachu.
Wracając jednak do samej galerii, na pewno warto o nią zahaczyć – choć układ obrazów jest nieco chaotyczny.
IMGP2267 (Kopiowanie)
Kiedy opuszczamy tę świątynię sztuki, czas już nagli, a do przejścia jeszcze spory kawałek drogi. Zahaczamy prawie, że w biegu o pałac Buckingham:
IMGP2292 (Kopiowanie)
I Hyde Park (gdzieś w tym parku, jest miejsce, w którym można publicznie głosić wszelkie poglądy, pod warunkiem że nie obrażają one królowej) od którego nazwę wzięły specjalne „luźne” działy na forach internetowych, gazetach i innych środkach masowego przekazu.
IMGP2295 (Kopiowanie)
Mijamy park i dochodzimy do Gloucester Street na 20 minut przed odjazdem naszego busa. Tyle, że… busy odjeżdżają z drugiego końca ulicy. Tak więc na przystanek docieramy prawie w ostatniej chwili. Całe szczęście, nie jest to sezon, bo pewnie o dostaniu się na lotnisko moglibyśmy pomarzyć (easy bus wymaga stawienia się na przystanek na 15 minut przed odjazdem – w przeciwnym wypadku, kierowca może zabrać innych pasażerów i odjechać).
Reasumując – Londyn to na pewno miasto pełne wspaniałych muzeów, ciekawych miejsc i historycznych pamiątek. Wprawdzie samo miasto było monotonne, to jednak gdybym miał okazję wrócić, z chęcią zobaczyłbym Tower czy National Gallery.

*Tym niepochlebnym terminem określił płótno Turnera, król Prus, któremu malarz wysłał swoje dzieło w prezencie.

Londyn – jednodniówka (1)

Są miasta jak puzzle – mimo że każdy element wydaje się błahy i niczym nie wyróżnia się od reszty, to całość daje niesamowitą i niepowtarzalną mieszankę. Są również i miasta zupełnie odmienne. Takie, które gdyby rozebrać je na poszczególne elementy musiałby budzić zachwyt. Jednak jako całość są monotonne i jakoś nie przekonują. Londyn należy do tej drugiej grupy.
Obecny rozkład lotów Wizzaira, sprawia że można odwiedzić stolicę Wielkiej Brytanii i wrócić jeszcze tego samego dnia. Loty z Warszawy zaczynają się o 6 nad ranem, a najpóźniejszy powrót mamy o 21:00 z Luton. Tak więc na zwiedzanie (odliczając transport na i z lotniska) zostaje nam ok. 7 godzin.
Jest kilka możliwości dostania się do centrum. Jeśli rezerwujecie bilet z dużym wyprzedzeniem i lot odbywa się w weekend, wtedy najtańszą i najlepszą opcją będzie pociąg. Specjalny autobus zabiera podróżny sprzed hali przylotów do dworca. Jeśli jednak, nie mamy dużo czasu, to ceny pociągów będą już dość wysokie. Wtedy warto rozejrzeć się za autobusem. Najtańsza linia to easybus. Niestety jest też ona dość zawodna. Bilety sprzedawane są systemem a’la polskibus, czyli pierwsze najtaniej. Niewielkie busiki tego przewoźnika lubią się jednak spóźniać więc jeśli zależy nam na czasie, lepiej nie ryzykować i kupić bilety np. Nationalexpress.

londyn plan wycieczki

My zdecydowaliśmy się na opcję tańszą lecz choć musieliśmy poczekać ok. 40 minut, nie przeszkodziło to w realizacji planów. Zaczęliśmy od (A) Baker Street, gdzie busiki kończą swój kurs. Kawałek dalej i po przeciwnej stronie niż przystanek znajduje się Muzeum Sherlocka Holmesa i restauracja Pani Hudson. Wprawdzie wstęp do placówki jest dość drogi, jednak sam sklepik z pamiątkami (w lekko stylizowanych pomieszczeniach) jest już wart obejrzenia. Sherlockowych gadżetów jest w nim co niemiara, łącznie z tymi nawiązującymi do najnowszej brytyjskiej ekranizacji! Przed domem zaś, można zrobić sobie pamiątkową fotkę z „policjantem” w tradycyjnym brytyjskim stroju.

IMGP2170 (Kopiowanie)

Jako, że podróż nas zmęczyła, zaraz po Baker Street udaliśmy się na śniadanie. Kuchnia brytyjska nigdy chyba specjalnie nie słynęła w świecie, ale śniadania moim zdaniem przyrządzają pierwszorzędne. Sieć pubów/restauracji J.D.Wetherspoon (uwaga, każdy z ich lokali ma własną odmienną nazwę!) serwuje je w przystępnych (jak na Londyn) cenach. Całkiem pokaźna porcja (kiełbaska, dwa tosty, bekon, jajko sadzone, mały smażony pomidor, fasolka i dwa kawałki ryby) kosztują 4.35 funta (wersja większa nieco powyżej 5 funtów). Jest to trochę taniej niż w pobliskich restauracjach. Dla tych, którzy chcieliby poszukać czegoś tańszego lub z większymi porcjami, polecam rozglądnięcie się za lokalami typu „płacisz i jesz ile zmieścisz na talerzu”. W internecie chwali się lokal „Mr. Wu” (niestety nie miałem okazji odwiedzić) leży on jednak dość daleko od przystanku autobusowego.

IMGP2178 (Kopiowanie)

My jedliśmy w pubie (B) The Metropolitan (adres: 7 Station Approach Marylebone Rd). Wnętrze bardzo ładne, przypominające nieco stary, zabytkowy dworzec z mnóstwem herbów i kolumn. Wprawdzie nie planowałem próbowania angielskiego piwa, ale okazało się, że pub ma kilka mniej typowych marek w ofercie i do tego nalewanych z kega. Oczywiście musiałem spróbować Green IPA (2.6 funta za duże piwo). Cóż…. dziwna to IPA, mało ipowata, mało gorzka jak na ten styl piwny i niezbyt „alkoholowa” (ok. 3%). Taka IPA dla tych, którzy za tym stylem nie przepadają. Z drugiej strony, smakuje ciekawie i przy tej cenie w Londynie, chyba nie ma sensu katować się tamtejszymi koncerniakami.

IMGP2175 (Kopiowanie)

Z pubu skierowaliśmy się na dworzec King Cross, ale zupełnie niespodziewanie okazało się, że po drodze mijamy (C) British Library. Nie mogłem darować sobie chociaż wejścia do środka i jakież było moja zaskoczenie, gdy okazało się, że biblioteka owa wystawia wszystkie swoje skarby w małej galerii, za darmo i dla wszystkich. Czegóż tam nie ma! Są pierwodruki dramatów Szekspira, rękopis „Alicji w Krainie Czarów” z ilustracjami autora, rękopisy piosenek Beatlesów czy 9 symfonia Beethovena. A w osobnej sali… Wielka Karta Swobód! I wszystko to oryginały, a nie żadne podróbki czy fotokopie! Dla mnie była to bez wątpienia największa atrakcja tej wycieczki.

IMGP2183 (Kopiowanie) IMGP2182 (Kopiowanie)

Londyńczycy umieją wykorzystać zarówno historię jak i nowoczesne trendy. Dlatego na dworcu (D) King Cross, który był kolejnym punktem naszej wyprawy, mogliśmy obejrzeć słynny peron 9 i 3/4, z którego corocznie swą podróż odbywał Harry Potter. Obok niewielkiej makiety, można zrobić sobie zdjęcie, w czym dzielnie sekundują specjalnie wyekspediowani pracownicy dworca.

IMGP2190 (Kopiowanie)

CDN…

Wariant bałtycki (5) – Wilno

Wilno. Paryż Północy. Miasto Kościołów. Miasto Sercu Miłe. Miasto Mickiewicza. Ileż skojarzeń! Ale problem z takimi miastami (jak np. z Paryżem) jest taki, że gubią się gdzieś w tym całym mentalnym zamęcie, tracą klimat, giną pod stopami turystów i wśród odpustowej tandety (kto widział współczesne Montmarte ten wie o co chodzi). Wilno na cała szczęście wychodzi obronną ręką – choć zapewne nie każdy doceni jego urok. Jest zapyziałe, nieco małomiasteczkowe, nieco zatęchłe. Tak jakby dopiero budziło się po długiej nocy i w zasadzie nie mogło dobudzić. Ziewa brudnymi ustami bram, ociera zmęczone oczy okiennic, prostuje nogi i jakby nie wiedziało czy ma wstawać czy pozostać w rozrzuconym barłogu. Nie ma chyba drugiej takiej europejskiej stolicy (no może jeszcze Kiszyniów, ale tam znacznie więcej śmiałej postsowieckiej architektury).     wilno senne
Snuję się więc po tym Wilnie odwiedzam duchy przeszłości, te bardziej i mniej sakralne. Przemierzam brudne dworce, pustoszejące rynki, porzucone cerkwie, kościoły z odchodzącym tynkiem. Takie to wszystko swojskie, nasze polskie… I nawet nie chodzi o jakieś nacjonalistyczne marzenia, tak po prostu wyobrażam sobie wszystkie miasta ściany wschodniej, od Siemiatycz począwszy na Hrubieszowie skończywszy. Śniące swoje dawno przebrzmiałe sny o potędze i za wszelką cenę uciekające od nowoczesności.

dom
Zaczynam od Ostrej Bramy i celi Konrada. Klasztor Bazylianów jakby nadal grał w „Dziadach” – zniszczony, wybebeszony przypomina olbrzymią mroczną celę. Czeka na nowego Konrada-Gustawa i kolejną Wielką Improwizację? Cela tego największego z buntowników polskiej literatury zamknięta. Nie ma wokół nikogo, kto by wiedział kiedy ją otworzą. Wrócę do niej następnego dnia, teraz jednak zupełnie przygnębiony wracam do centrum. Kątem oka widzę biało-czerwone rzędy kwiatów, pod odrapaną, pleśniejącą ścianą.
bazylianiekwiatki

Owszem miewa i Wilno ładne miejsca (w takim drobnomieszczańskim rozumieniu tego słowa), jak choćby główny plac z klasycystyczną katedrą (nie czuję się w niej jak w kościele niestety). Ale z nich uciekam szybko. Drugiego dnia już nie przechodzę pod Ostrą Bramą. Skręcam w prawo i idąc wzdłuż murów miejskich wpadam w uliczkę jakby żywcem wyjętą ze Starych Chojen. Idę nią dalej i nagle rozpościera się przede mną widok na najstarszą część miasta, skąpaną w zieleni (latem czy wiosną musi tu być naprawdę pięknie). Nawet teraz dysonans jest straszliwy.
Te wileńskie kościoły nie są jednak dla mnie. Daleko im do gotyckich katedr Flandrii czy barokowych świątyń Pragi. Są raczej smutne, obdarte ze świętości przez wiele wojen. Nawet św. Mikołaj nie robi jakiegoś szczególnego wrażenia (tym bardziej z gejowatym pomnikiem Mickiewicza na przedzie). Ale tknięty jakimś przeczuciem, skręcam za górą Giedymina na wzgórze Trzykrzyskie. Idę jednak dalej wzdłuż Wilejki do świętych Piotra i Pawła. Wchodzę do środka i czuję jakbym przestąpił bramy innego wymiaru. Białe jak śnieg wnętrze, całe jest pokryte sztukateriami. Całe. Nie ma miejsca na zmieszczenie jeszcze jednej rzeźby. Wielki ziszczony sen awanturnika i wodza Michała Kazimierza Paca, człowieka który przyłożył rękę do upadku Polski w XVII wieku, właśnie rozpościera przede mną swe podwoje. Jest piękny i straszny – niczym brzuch jakiegoś wielkiego potwora, pełen guzów, naleciałości i wrzodów. A jednocześnie ta biel oszałamiająca, doznanie doprawdy wyjątkowe. Jak uderzenie obuchem w głowę – dowód na to jak byliśmy potężni, skoro jeden z wodzów upadającego państwa, postawił w mieście, w którym grzęzło się po kostki w błocie, świątynię kasującą rzymskie i paryskie kościoły razem wzięte (i żeby to jeszcze jedną! W Pożajściu za kilka dni zobaczę drugą równie piękną). Trudno tu skupić wzrok na jakimś detalu, oczy prześlizgują się po nich, wyłapując jedynie fragmenty. Ale może to i lepiej – niech pozostanie dla mnie tajemnicą, nie chcę znać ich znaczenia, niech będą niezrozumiałym dotknięciem sacrum, tak już dziś rzadkim.

piotr i pawel

Na górę Giedymina wybrałem się w nocy. Chciałem spojrzeć na miasto nocą. Wyszedłem z jednej z głównych ulicy nad Wilejkę i w uszy uderzył mnie dźwięk bębnów. Poczułem swąd spalenizny. Coś się działo nad rzeką. Oba brzegi rozświetlone setkami świec, poukładanymi w dziwaczne wzory, pełno ludzi, jakieś śpiewy w nieznanym języku. Zaczepiam jednego z uczestników i pytam o co chodzi. Młody chłopak, powoli i trudnością składa angielskie słowa, które tej nocy brzmią wyjątkowo sztucznie. W końcu jednak dociera do mnie – równonoc! Pogańskie święto w niesamowitej oprawie w samym środku chrześcijańskiego Wilna? Nie… Niestety, a może na szczęście, za organizację wzięli się studenci kulturoznawstwa, a nie rodzimowiercy. Efekt był piękny, po raz drugi podczas tej wycieczki poczułem dotyk sacrum. Teraz jednak zupełnie innego, pierwotnego, starszego niż rodzimowierstwo, niż kult magna mater i inne pogaństwa. Z czasów gdy Bóg przemawiał do człowieka z płonącego krzaka, albo nawet jeszcze starszego, gdy tylko duch boży unosił się nad wodami. Gdy wchodzę na górę, rozpoczyna się pokaz fajerwerków. Na całe szczęście jestem już w zupełnie innym miejscu, tak więc owo strzelające pod gwiazdy profanum nie zniszczy mi już nastroju. Nie tym razem.
rownonoc fajerwerki
Nie, nie zwiedziłem całego Wilna. Nie byłem na Rossie, pod Wieżą TV i na Zarzeczu. Pewnie pominąłem jakiś Bardzo Ważny Kościół albo Jeszcze Ważniejszą Cerkiew. Odnoszę jednak wrażenie, że Wilno pokazało mi się w najlepszej z możliwych postaci. Senne, przybrudzone, niechętne światu. I niech nie wstaje jak najdłużej. Nie ma do czego.
bazylianie 2 kosciol uliczka
Wyjeżdżając ze stolicy Litwy, z satysfakcją dałem mu zaszczytne czwarte miejsce, ze wszystkich odwiedzonych jak do tej pory miast (po Pradze, Tokio i Rzymie). Gdybym tylko wiedział, że już za kilka dni Wilno spadnie na piąte miejsce 😉

PS. Mam w zeszycie zapiski dotyczące cen, biletów i wydatków. Nie bardzo jednak chce mi się tworzyć kolejnego bloga z cyklu „co gdzie i za ile?”. Ale jakby ktoś chciał wiedzieć, to proszę pytać, odpowiem z chęcią.

zaulek